L4 czyli razem weselej

Życie ma to do siebie, że ewentualne problemy rzuca nam w pakietach. Dzieci razem wpadają w zły humor. Jednocześnie chcą się przytulić do tego samego rodzica, czy bawić tą samą zabawką wybraną z morza innych nieużywanych. W tym samym momencie zwykle przychodzi kurier informując, że przesyłka jest zbyt duża i nie wniesie jej na górę. Na kuchence coś się przypala, a telefon wściekle dzwoni, chociaż nie mamy wolnej ręki, żeby go odebrać. Taka synchronizacja chaosu, która w niedługim czasie pożera nas, przeżuwa i wypluwa. 

W kolejce do lekarza.

Jak to bywa w okresie zimowo-smarkowym, maluchy siedzą obecnie w domu z gilami i tym podobnymi atrakcjami. Dożyliśmy do momentu, kiedy opieka nad dwójką nie jest tylko walką o przeżycie całej trójki, ale coraz częściej mam poczucie, że ogarniam sytuację i potrafi być naprawdę miło. Opracowałam cały system, kiedy kogo trzeba unieruchomić w, bujaczku, krzesełku, nosidle, żeby zająć się potrzebującym drugim. Wiem jednak, że pozorny spokój nigdy nie jest bezterminowy. Wystarczy jeden, mały wybuch, gdzieś na środku rodzicielskiego Oceanu Niespokojnego, żeby powstała bezlitosna fala tsunami. 

Kiedy myślisz, że wszystko pod kontrolą

Dzisiejszy poranek toczył się na tyle dobrze, że w duchu przybiłam sobie piątkę i przyznałam sobie order matki-ogarniaczki. Dwójka dzieci w domu. Zakupy zrobione, drugie śniadanie już czeka, ba, nawet obiad przygotowany. Młodszy śpi, starsza maluje farbami makaron do naszej pracy plastycznej. Nic, tylko cykać fotki na instagrama. I wtedy kiedy matka siada zadowolona i bierze głęboki oddech, ktoś orientuje się, że równowaga na świecie została zaburzona, komuś tu jest zdecydowanie za dobrze…i się zaczyna. 

Świąteczna praca plastyczna.

Starsza wylewa niechcący wodę, w której maczała pędzelek i zaczyna krzyczeć. Woda ma wrednego GPSa i trafia na wszystkie części garderoby, krzesło i podłogę. Takie niepowodzenie oczywiście generuje krzyk i silną potrzebę nieskoordynowanego machania brudnym pędzlem i jeszcze brudniejszymi rękami. Hałas budzi dziecko numer dwa, które dołącza do zabawy niezadowolone nagłą pobudką. Jak wiadomo dzieci działają jak pociski samonaprowadzające jeśli w pobliżu jest jakaś substancja, którą mogłyby się całe wymazać, więc, żeby uniknąć wytarzania w wodzie z farbą, zarządzam chwilowy areszt w foteliku do karmienia i próbuję kupić sobie trochę czasu chrupkiem kukurydzianym.

Wycieram kolorową kałużę, ale starsza jest wysoce nieszczęśliwa w zalanej odzieży, a, że zachęcałam dzieci do ekspresji i wyrażania emocji, to mam krzyk przepełniony bólem istnienia. Wyciągam ją z jej fotelika, w którym malowała, przebieram, sytuacja opanowana. Wyciągam młodszego i dziękuję mu za cierpliwość. Przechodzimy do kuchni bo przecież wiadomo, że robię kilka rzeczy jednocześnie i kończę przygotowywać obiad. Gotowanie z niemowlakiem na biodrze nie jest żadną nowością, a zostało mi tylko doprawić sos. Wyciągam młynek do pieprzu i upuszczam go z impetem na kafelki. Szkło wszędzie, pieprz się unosi i dostaje do nosa. Między kichnięciami krzyczę, żeby Iza nie wchodziła do kuchni bo muszę tu odkurzyć. Ona w płacz bo nie lubi odkurzacza. Młody w płacz bo znów do więzienia. Ja za odkurzacz, żeby uniknąć choć rozlewu krwi. Posprzątałam, uspokoiłam dzieci, ochłonęłam, pomyślałam, że padam ze zmęczenia, szybki rzut oka na zegarek- południe. Cała akcja nie trwała dłużej niż dziesięć minut, a ja mam wrażenie, że przebiegłam jakiś maraton.

Burza przeszła i co dalej?

Dzień toczył się dalej, z nosów nadal leciały smarki, pieluszki wciąż trzeba było zmieniać. Czasem było spokojnie, czasem śmieliśmy się wszyscy razem, a potem znienacka nadchodziło tsunami, bo taki najwyraźniej mamy klimat i trzeba być zawsze przygotowanym. Opisana fala nie była najgorsza, taka zwyczajna, bywają gorsze, takie, które potrafią zachlapać kupą okulary, ale te wspomnienia zostawię dla siebie. 

Cudowne chwile spokoju.

Wszystkim rodzicom i opiekunom przebywającym na chorobowym dzieci życzę nadprzyrodzonych zasobów cierpliwości. Sezon infekcyjny nie może trwać wiecznie.