Adaptacja rodzica

Jaką byłam wspaniałą matką, zanim pojawiły się dzieci. Wiedziałam dokładnie jak wszystko będzie wyglądać. Nie zakładałam, że dzieci będą bezobsługowe, ale liczyłam na to, że ja mistrz organizacji, rozgryzę system i wszystko po swojemu poukładam. Wiedziałam doskonale, że kluczem do sukcesu jest konsekwencja. Dziecku się nie ulega, żeby nie zachwiać starannie wypracowanego podziału sił. Na szczęście zawsze byłam twarda, więc nie miały prawa ruszać mnie łzy, a już zupełnie nie brałam pod uwagę, że ja miałabym jakąś uronić.

O jakże się myliłam.

pierwszy dzień mamy w przedszkolu

Tymczasem przełomowym momentem w moim macierzyństwie, było wyzbycie się większości tych oczekiwań. Nadal robię plany, nadal wyobrażam sobie różne scenariusze, ale już nie wpadam w rozpacz, kiedy życie ich nie spełnia. Im więcej elastyczności w moim podejściu, tym lepiej mi się żyje. Chociaż czasem, nie jest łatwo zejść z obranej drogi i po prostu czekać na rozwój wydarzeń.

Tak na przykład jest dzisiaj. Moja córka poszła pierwszy raz do przedszkola. Od dłuższego czasu przygotowuję ją na tę zmianę, a sama czuję się jakby mnie coś uderzyło. Poszła na dwie godziny adaptacji, które miałam wykorzystać do granic możliwości, a tymczasem siedzę, zajadam stres i wpatruję się w telefon, czy aby na pewno nikt nie dzwonił z informacją, żebym ją szybciej odebrała bo źle się tam czuje. W porównaniu do adaptacji w żłobku, idzie nam i tak świetnie, ale o tym za chwilę.

w drodze do przedszkola

emocje dziecka, emocje rodzica

Kiedyś byłam przekonana, że rodzice rozczulający się nad kolejnymi etapami życia swoich dzieci są przewrażliwieni. Przecież o to nam chodzi. Wychowujemy dzieci, one rosną i zaliczają kolejne kamienie milowe. Tymczasem na samą myśl o pierwszym rozstaniu z moim dzieckiem boli mnie brzuch. Kiedy Iza została pierwszy raz sama w żłobku, ja ledwo opuściłam mury placówki, żeby wybuchnąć płaczem i przemierzać tak ulice, nie zważając na mijanych przechodniów. Wtedy było mi strasznie wstyd. Teraz uważam, że powinnam stosować do siebie te same zasady, które stosuję wobec moich dzieci. Nie widzę nic złego w ich łzach i przeżywaniu trudnych uczuć, dlaczego więc oczekiwałam, że ja połknę swoje? Oczywiście są granice. Nadal trzymam moje emocje na wodzy, kiedy trzeba się zaopiekować uczuciami dziecka, ale potem pozwalam też sobie na zjazd i chwilę rozbicia.

nagle zostałam mamą przedszkolaka

Adaptacja jest trudna nie tylko dla dziecka, ale też dla rodzica. Jak możemy przekazać dziecko w obce ręce? Dziecko, które najczęściej do tej pory spędzało większość czasu z nami? My też musimy przywyknąć do tej nowej rzeczywistości, kiedy na kilka godzin dziennie, trzeba przestawić swoje myśli i zadania. Wiele z nas czekało na ten moment, kiedy nadejdzie upragniona chwila samotności, którą można rozdysponować w dowolny sposób. Tylko, że nie każdy wiedział, że i dorosłych czeka faza przejściowa, faza adaptacji. Jest ona nierozłącznie związana z emocjami dziecka. Kiedy ono ma trudności, nam też będzie źle i nie ma co sobie wyrzucać, że w te pierwsze dwie godziny nie udało nam się nadrobić wszystkich zaległości z ostatnich miesięcy czy lat.

czasem patrzę z boku jaka jest już „dorosła” i uwierzyć nie mogę

Nie ma niestety rozwiązania, które w łatwy sposób jest w stanie pomóc wszystkim zainteresowanym. Każdy indywidualnie podchodzi do zmiany, każdy ma inne potrzeby czasu na oswojenie się z nowymi osobami, miejscami i rolami. Wiem też, że ciężko uwierzyć w zapewnienia innych, którzy już przez to przeszli, ale będzie dobrze. Sama mam za sobą adaptację dziecka w żłobku. Adaptację trudną i długą, która ostatecznie przyniosła świetne efekty i decyzję o posłaniu pierworodnej do żłobka uważam za jedną z lepszych.

jak sobie pomóc?

Dać sobie czas. Zarówno dziecko jak i rodzic, go potrzebują. Znaleźć osoby w podobnej sytuacji, przegadywać i wspierać się nawzajem. Jeśli to możliwe, wybrać placówkę, która oferuje spokojne i przyjazne wejście. W naszym wypadku standardowy schemat się nie sprawdził, ale dyrekcja zgodziła się na wydłużoną adaptację, tak aby ten transfer jak najbardziej ułatwić.

Byłabym też daleka od wierzenia wszystkim radom typu: raz ulegniesz dziecku i zapamięta co może wymusić, trzeba jak najszybciej się rozstać, wypłacze się i mu przejdzie. My najlepiej znamy swoje dzieci. To co sprawdza się u jednego, nie musi być prawdą dla drugiego. Ktoś adaptuje się w godzinę, inna osoba w tydzień, a jeszcze inna w trzy miesiące.

Pamiętam dzień, kiedy Iza w bardzo złym nastroju poszła z ciocią do sali, ja wyszłam z placówki i usłyszałam jak płacze, stałam i słuchałam. Kiedy nie mogłam już więcej znieść, odebrałam ją i zrobiłyśmy sobie wagary. Podejrzewam, że ogrom ludzi zagrzmiałby na moją decyzję, tymczasem, kiedy zobaczyłam jej czerwone oczy i wyraz ulgi kiedy biegła do mnie, wiedziałam, że to było jedyne słuszne posunięcie. Spędziłyśmy miło dzień. Obie odpoczęłyśmy od adaptacji, żeby potem znów się z nią mierzyć. Nie zmieniło to sytuacji na niekorzyść, a mam nadzieję, że dało jej poczucie, że nie chcę zostawić jej samej sobie w momencie, kiedy sytuacja ją przerasta.

Znam też przypadki, w których kilkumiesięczna przerwa pozwoliła na ponowne podjęcie adaptacji, tym razem zakończonej pozostaniem w placówce. Jeśli więc Wasze dziecko nie wpisuje się w schemat, adaptacja jest dla niego wyjątkowo trudna, a macie taką możliwość, nie bójcie się wychodzić poza ustalony harmonogram. Trzeba szukać rozwiązań, które są najlepsze dla Was.

Wszystkim którzy trafili na ten tekst mierząc się z adaptacją dziecka w nowej placówce, życzę siły i jak najmniej bolesnego przetrwania tego okresu. Pamiętajcie, że nie tyko Wam jest ciężko, jakkolwiek reagujecie na tę zmianę, jest w porządku. Trzymajcie się! Damy radę, i dzieci i my!

To dla mnie ważne!

Dopiero startuję z blogiem, dlatego każde polubienie, udostępnienie lub skomentowanie posta w social media jest dla mnie bardzo istotne. Zapraszam również do śledzenia moich profili. Dziękuję!